IV Pętla Beskidzka

Dodaj komentarz

Pętla Beskidzka 2010

Dane treningu

  • 125.20 km
  • 04:13:39 h
  • 29.6 km/h
  • HR avg.: 167 ( 84%)
  • Cad. avg.: 82
  • Przewyższenie: 1920 m
  • Kalorie: 4600 kcal
  • Aktywność: Szosówka
  • Ćwiczenia: R

Pętlę jechałem już po raz drugi. W tym roku nastąpiły spore zmiany w trasie, dystans MEGA był wyraźnie łatwiejszy niż rok temu, jednak stwierdziłem, że i tak będzie wystarczająco ciężki aby się zmęczyć. W dniu startu przywitało nas słońce i wysoka temperatura już z samego rana, zapowiadająca upał na trasie.

Wydawało mi się, że po starcie ruszyliśmy spokojnie, jednak z każdym kolejnym wzniesieniem tętno szło coraz bardziej do góry. W pewnym momencie grupa po prostu mi odjechała, a ja zacząłem walkę o każdy obrót korbą. Miałem wrażenie, że zostawiają mnie wszyscy. Zacząłem się nerwowo oglądać, czy nie wyprzedzi mnie też kolega z drużyny – Marcin. Szczęśliwie w końcu wyczołgałem się na Kubalonkę. Stąd zaczęły się zjazdy do Wisły i złapałem trochę oddechu.

Wkrótce potworzyły się grupki i w większym gronie dotarliśmy do podnóża podjazdu na Salmopol. Choć miałem pewne obawy, aby znów mnie nie zatkało, to jednak starałem się trzymać z przodu grupy z którą jechałem. O dziwo stopniowo zacząłem doganiać nawet kolejnych zawodników jadących przed nami. Przez cały podjazd (5.1km, 6.4%) udało się utrzymać równe tempo. Na zjeździe do Szczyrku ponownie rozpoczęło się sklejanie peletoniku, jednak już z całkiem innymi osobami niż przed podjazdem. (Nowa) grupa dotrwała do bufetu, gdzie część (w tym ja) się zatrzymała, reszta pojechała dalej.

Po uzupełnieniu izotonika w bidonie pognałem łapać to co zostało z grupy. Jakoś dziwnie szybko dopadłem dwójkę która odjechała najdalej, więc bez zwalniania wyprzedziłem ich. Kawałeczek dalej spotkałem Michnika, który startował 0.5h wcześniej (na dystansie GIGA). Gdzieś w okolicach miejscowości Radziechowy lub kawałek dalej (jak S69 przechodzi w 69) mignęła mi z przodu jakaś grupka. Podkręciłem więc jeszcze trochę tempo na zjazdach do Węgierskiej Górki. Tutaj już prawie ich miałem, lecz wpierw przyblokował mnie jakiś zabłąkany zawodnik (chyba gigowiec, ze względu na auta nie dało się go wyprzedzić), a kawałek dalej na rondzie samochód z lawetą. Mało nie wybuchłem, ale w końcu kawałek dalej ich doszedłem.

Do Milówki starałem się złapać oddech po pogoni jadąc w ogonie grupy. Potem zacząłem przesuwać się do przodu i dawać jakieś zmiany, ale zaraz zaczął się podjazd do Lalik i wszystko się porwało. Na górze był drugi bufet co dopełniło dzieła zniszczenia ;).

W skromnym gronie wjechaliśmy na Słowację, przez którą generalnie było w dół. Pracując wpierw we 2, potem 3 a wreszcie 4 zebraliśmy z 10-cio osobową grupę. Jak to zwykle bywa chętnych do dawania zmian zbyt wielu nie było :/. Po wjeździe do Czech zaczęły się wąskie asfaltowe drogi biegnące serpentynami to w górę to w dół. Już na pierwszym podjeździe udało mi się odkleić od grupy. Dogoniłem jeszcze ze 2-3 osoby i wróciliśmy do Polski.

Na „do widzenia” organizatorzy maratonu zaserwowali kilka niezłych ścian. Zabrakło już na nich sił do wyprzedzania, więc pozostało tylko utrzymanie pozycji. W reszcie na asfalcie pojawia się znak 1km do mety, a po 200m za zakrętem podjazd do niej wiodący. W oddali było widać trochę osób ale bez szans na ich złapanie, za mną też bezpieczna przerwa, więc żwawo ale bez nerwów pokonałem linię mety.

Dodaj komentarz

wymagane
nie będzie widoczny, wymagany
opcjonalnie, razem z http://