MTBM#2 Złoty Stok
Dane treningu
- 35.74 km
- 02:20:54 h
- 15.2 km/h
- HR avg.: 172 ( 86%)
- Przewyższenie: 1342 m
- Kalorie: 1932 kcal
- Aktywność: Wyścigówka
- Ćwiczenia: R
Piękna pogoda, niezbyt długa trasa o rozsądnym przewyższeniu – czego chcieć więcej na maraton
. No dobra, jeszcze przydałoby się trochę formy
.
Ze względu na olbrzymia kolejkę do biura zawodów start jest przesunięty o 10min. W przeciwieństwie do Zdzieszowic nie przeszkadza to jednak aż tak bardzo – czas mija na rozmowach w cieniu jednej z kamienic, by nie przypiec się zbytnio przed startem.
Od startu dłuuugo pod górę. Trochę zerkam na pulsometr, żeby nie przesadzić. Pamiętam dobrze, że jeden z lepszych wyników miałem tutaj początek jadąc dobrym równym tempem za Łatką, gdy jeździła jeszcze na mega. Nie wyprzedza mnie zbyt dużo ludzi, więc nie jest źle
. W między czasie doszedł mnie Grzesiek z teamu. Lekko mi odszedł, ale nie zniknął z zasięgu wzroku, dzięki czemu przed szczytem (gdzie lekko zwolnił) udaje mi się go wyprzedzić. To było w sumie solidne 40min wspinania.
Początek zjazdu to stroma ścieżka. Szczęśliwie jestem w takiej części stawki, że nie zdążyła się zakorkować – zjazd idzie niezbyt szybko, ale dość płynnie. Kawałek niżej droga tak pyli, że przez chwilę niewiele widać, jedynie zarysy całej masy garbów i kolein aż proszących o to by się na nich wygrzmocić przez chwilę nieuwagi. Trochę „kaleczę” ten odcinek i parę osób mnie tu bierze.
Pod koniec pokonujemy charakterystyczną rynnę z kamieniami. Niestety „gęsiego”, ale nie wiem, czy byłbym w stanie pojechać tu specjalnie szybciej.
Mijam pierwszy bufet (11km), zjadam żela, zapijam resztką wody, która pozostała po długim podjeździe; chcę zamienić bidon na pełny i… stwierdzam jego brak. Pierwszy raz w życiu zgubiłem na trasie bidon. Moment zawahania, czy wracać się na bufet dotankować, jednak gram va banque (dojazd do kolejnego bufetu na 19.km).
Zaczyna się drugi tego dnia, długi szutrowy podjazd. Dobrze mi się tu kręci, powtarzam sobie, że mam dość sił aby atakować. Powoli łykam kolejnych zawodników. Zostawiam za sobą Grześka; mniej więcej w połowie dystansu między bufetami doganiam Szarego, który ratuje mnie łykiem picia (dzięki!) i cisnę dalej. Mijam szczyt, i szybkim zjazdem po szutrze docieram do bufetu i tankuję
.
Dalej skrócona wspinaczka na górę Borówkową. Tutaj do głosu doszło zakwaszenie nóg i nie jest już tak bajkowo. Pilnuję pozycji, ale i tak w okolicach szczytu na odcinku z wypłaszczeniami wyprzedza mnie Szary i ucieka na zjeździe.
Czuję, że amortyzator napompowałem trochę za twardo. Ciężko hamuje mi się też, świeżo założonymi na maraton, klockami metalicznymi. Z utęsknieniem czekam na koniec zjazdu. Jestem też trochę blokowany, ale brakuje odwagi aby objechać bokami. W głowie siedzi też że jadę na dętkach i nie ma co nadmiernie ryzykować.
Każdy zjazd kiedyś się kończy, a po nim zwykle jest kolejny podjazd. I to nie byle jaki, bo 20% – Pirx odświeżał mi o nim pamięć przed startem, ale dopiero jak zobaczyłem, to zaiskrzyło, że coś takiego było
. Sporo ludzi prowadzi, jednak niezbyt lubię dawać z buta, zatem jadę. Szarego mam już niemal na widelcu, ale góra się kończy, a przed nami teraz seria zjazdów do mety. Staram się dokręcać, ale zmęczenie daje już o sobie znać i nie jest tak szybko jak by się chciało; trzeba też pilnować koncentracji, by nie wylecieć z szutrówek na zakrętach.
Ukończyłem 75. open i 33. M2 z czasem 2:22:55 (strata do zwycięzcy 0:32:35) co dało 308pkt. do generalki – całkiem dobry wynik
. W związku z absencją Wojtka ponownie udało się zapunktować dla drużyny KSPO (choć ponownie na ostatnim miejscu
).