MTBM#4 Karpacz
Dane treningu
- 49.05 km
- 03:42:07 h
- 13.2 km/h
- HR avg.: 167 ( 84%)
- Przewyższenie: 1929 m
- Kalorie: 2582 kcal
- Aktywność: Wyścigówka
- Ćwiczenia: R
Podobnie jak rok temu trasa maratonu w Karpaczu zapowiadana była jako bardzo wymagająca. I taka też była. Jakiej innej można by oczekiwać, jeśli układający trasę jeździ na fullu 140/140, podczas gdy większość uczestników dysponuje rowerami hardtail 100/0. W związku z powyższym, nie wszystkie nowe odcinki spotkały się z sympatią. Dla mnie też część odcinków była nieco przekombinowana, ale póki jest urozmaicenie pomiędzy poszczególnymi edycjami, to myślę że dla takiej jednej też jest miejsce.
Trzeba przyznać, że układający wyciągnęli odpowiednie wnioski z zeszłego roku i trasa była lepiej ułożona — nie generowała takiej ilości korków i zatorów. Mimo, że z gór płynęło też sporo wody, nieraz akurat szlakiem którym jechaliśmy, to nie było to też problemem w kontekście zapychania błotem roweru i siebie.
Ale zaczynając od początku – podjeżdżamy pod Wang asfaltem. Po czwartkowym teście nie będę ukrywał, że zacząłem dość mocno licząc się z tym, że może zaboleć. I tak też było, co zaraz skwapliwie wykorzystali Wojtek i Maciek. Ten pierwszy niestety nie miał dziś szczęścia i zaraz po wjechaniu w teren walczył z kapciem. Mnie zaś dogonił Grzesiek. Podobnie jak na wcześniejszych edycjach trochę się tasowaliśmy góra/dół. Po jednym ze zjazdów jego jednak też dopadł dziś laczek. Pojechałem więc dalej sam, licząc, że dogonię Maćka.
Noga nawet dobrze podawała, pamiętałem o regularnym jedzeniu i piciu, tętno się kręciło, zgona żadnego nie było. Mimo wszystko pod górę wyprzedzanie szło z mozołem, a z góry wyprzedzone przed chwilą osoby mnie brały.
Jak to z liczeniem bywa – można się przeliczyć. Maćka spotkałem dopiero na mecie, gdzie opalał się już 7min nim dojechałem. To się nazywa złapać formę. Wygląda na to, że ja jedynie złapałem foremkę (ciasta
). Wynik mimo wszystko dobry, słabszy niż wcześniejsze w tym roku, ale lepszy niż rok temu, więc nie ma co narzekać – na trudnych trasach po prostu wirtuozem roweru nie jestem.
Wojtek |
Wirtuoz nie wirtuoz, wyniki dobry jest
najważniejsze że się dobrze jechało, a Piwniczna będzie jak znalazł, żeby się odkuć na niektórych - masz moje pozwolenia na zlanie Maćka. Tam nie jest trudno technicznie za to podjazdy są wyborne.Pamiętaj tylko, żeby nie spalić się na początku.
P.S. Liczę, że dorzucisz trochę kamyczków z punktami do drużynowego ogródka jak mnie nie będzie
Axi |
O ile w ogóle w Piwnicznej będę jeszcze miał siłę kręcić po Bike Adventure
.