Bike Adventure #2

Dodaj komentarz

Dane treningu

  • 64.23 km
  • 04:23:51 h
  • 14.6 km/h
  • HR avg.: 157 ( 79%)
  • Przewyższenie: 2007 m
  • Kalorie: 2643 kcal
  • Aktywność: Wyścigówka
  • Ćwiczenia: R

Drugi etap Bike Adventure miał być tym „królewskim”. Co prawda ujęto mu z rana kilka km (niby 5km, ale wyszło tylko 2km mniej) oraz przewyższenia (300m mniej) — pewnie w oparciu o wczorajsze czasy pokonywania trasy. Mimo to wcale nie było lekko i jakoś nie słyszałem, aby ktoś za anulowanym odcinkiem tęsknił :). Zresztą na trasie nadal zostało sporo trudnych szlaków w okolicach Karpacza (część z nich pokonywałem 3tyg. wcześniej podczas mtbmarathonu).

Tym razem byliśmy już lepiej zorientowani w kwestii miejsca startu ;), do tego nie trzeba było nic załatwiać, a jedzenie na rano przygotowaliśmy wieczorem, więc poranek był dość spokojny. Zdążyłem też natrzeć się emulsją rozgrzewającą, na co wczoraj brakło czasu, a nadal było raczej chłodno, wilgotno i ponownie miało nas zlać…

Początek trasy wlecze się okrutnie. Fragment pokrywa się z wczorajszy, a później męczymy się z dojazdem na pierwszy bufet. To ledwo 15. kilometr, a dotarciu tu zajęło 1h20min! Przed samym bufetem strategicznie zostawiam na podjeździe grupkę osób dzięki czemu na bufecie jestem błyskawicznie obsłużony :). Na technicznych odcinkach w dół i po płaskim doganiam i wyprzedzam Olę.

Parę kilometrów dalej (od 22,5km) okazuje się, że atakujemy Drogę Chomontową od samego dołu, tj. 3,1km, średnio 9,9% ! Idę tutaj na całego (tzn. podobnie jak pierwszego dnia do progu). Dziś ciężej idzie zmuszenie się do takiego wysiłku, ale łykam tym sposobem całkiem sporo osób.

Niedługo później następuje zjazd zielonym szlakiem do Borowic, tzw. pure mtb – dokładnie ten sam odcinek co parę tygodni temu na maratonie. Nie jest lekko, wymiękam chyba nawet troszkę wcześniej niż wtedy. Dalej przejazd przez strumień (tutaj już wiem, którędy idzie gładko) i znów w górę, śladami MTBM ;) do zjazdu po korzeniach. Na nim dostaję +5 do ego, gdy pod sam koniec od osoby z zabezpieczenia słyszę „no w końcu ktoś to zjechał” :D.

A chwilę potem zaczęło się oberwanie chmury… Lało bardzo intensywnie, ale w miarę krótko. W tym czasie zdążyłem zauważyć, że jadę (za) blisko krawędzi trawiastego trawersu. Metodą organoleptyczną sprawdziłem, że kończy się 1,5 metrowym uskokiem w agresywną roślinność :/.

Przez dłuższy czas jechałem sam, co oznacza, że ani nad nikim nie zyskuję, ani do nikogo nie tracę. W końcu jednak dał się słyszeć pisk tarczówek na zjeździe. Niestety to ja zostałem dogoniony. W sumie już do końca trasy walczyłem, aby nie stracić pozycji wywalczonej dobrą jazdą w pierwszej połowie etapu. I udało się :). Ukończyłem 38. open (na 142) i 12. M2 (na 29) w czasie 4:18:47 tracąc do zwycięzcy, Andrzeja Kaisera, 1:00:41.

Walkę o pozycję na dzisiejszym etapie bardzo dobitnie odczułem na noclegu. Trudna i długa trasa zupełnie wyssała ze mnie siły, byłem jak dętka bez powietrza. Z pewnością ten etap to był konkret. Co gorsza, warunki na trasie zupełnie wyssały też smar z roweru i mimo chęci walnięcia się do spania trzeba było się nim zająć. Koniec końców spać poszedłem dopiero chwilkę po północy, a jutro kolejny etap :o.

Dodaj komentarz

wymagane
nie będzie widoczny, wymagany
opcjonalnie, razem z http://