Bike Adventure #4 (i podsumowanie)

2 komentarze

Dane treningu

  • 48.00 km
  • 02:51:13 h
  • 16.8 km/h
  • HR avg.: 152 ( 76%)
  • Przewyższenie: 1276 m
  • Kalorie: 1665 kcal
  • Aktywność: Wyścigówka
  • Ćwiczenia: R

Przed ostatnim etapem daję się ponieść lekkiemu rozluźnienie (czyt. lenistwu – nie chciało mi się porozciągać i natrzeć żelem regeneracyjnym wczoraj wieczorem). Pewną niewiadomą jest charakter trasy (jak RB dowiaduje się przed starem pół-na-pół z pierwszego i trzeciego dnia), a lekko stresuje fakt, że start jest godzinę wcześniej, a my musimy opuścić kwaterę i wszystko wrzucić do auta.

Ruszamy tym samym szutrowym podjazdem co wczoraj. Nogi mnie mocno pieką (skutek wczorajszych zaniechań, czy po prostu efekt dnia czwartego?) i z mozołem idzie mi wyprzedzanie, choć znów byliśmy daleko na starcie, mimo zjawienia się z wyraźnie większym wyprzedzeniem niż wczoraj :o. Mam kłopot z dogonieniem dziewczyn, które na poprzednich etapach szybko zostawiałem za sobą. Co jednak ciekawe, w domu po zgraniu Garmina okazuje się, że podjazd ten pojechałem 1min szybciej niż wczoraj!

Następnie wjechaliśmy w leśne single. Robiłem co mogłem, ale i tak tylko baaardzo wolno zbliżałem się do osób przede mną. Co jakiś czas ktoś mnie wyprzedzał, lecz nie byłem w stanie się podpiąć. Na pewnym odcinku utknąłem trochę za Olą wraz z paroma innymi osobami. Nie jechała na tyle wolno, by mając tylko niewielką nadwyżkę sił móc ją wyprzedzić, a i ścieżka kryła po bokach różne niespodzianki. Trochę za szybko nas organizator wpuścił na te wąskie single, ciągnące się bez końca, bez żadnych sensowniejszych „mijanek”.

Druga część trasy była bardziej szutrowa, choć też przelatana podjazdami po ścieżkach. Na jednym z długich zjazdów brakowało mi przełożeń aby dokręcać, złożyłem się więc tylko, ale zimno było jak diabli. Na kolejny zjeździe po „tarce” puściłem hamulce i tylko trzymałem kierownicę – tak było nie tylko pewniej, ale i szybciej – w końcu udało się kogoś przegonić :). Po zjeździe jednak zwykle jest podjazd. Zaczynam kręcić, ale jestem mocno wychłodzony i czuję, że w nogach „czają się” skurcze. Bardzo delikatnie rozkręcam, kątem oka widząc za sobą grupkę przed którą staram się uciec.

Powoli udaje się „wejść na tętno” i jechać sensownym tempem. Wyżej nawet próbuję ataku jadąc ile mam sił – w końcu to już końcówka. Oglądnięcie się za siebie psuje niestety nastrój chwili: wciąż niektórzy się utrzymują, a jedna z osób nawet ewidentnie mnie dogania (i przegania). Kilka nie zawsze przyjemnych zjazdów i meta. Tym razem 45. miejsce open (na 142) i 12. M2 (na 26) przy czasie jazdy 2:51:11 i stracie do Kaisera 0:38:23.

Klasyfikacja generalna

Nie ma co ściemniać, zdecydowanie wolałbym dostać fajnego t-shirta niż medal za ukończenie, ale na etapówki koszulkowe jestem wciąż za słaby.

Zająłem 36. miejsce w klasyfikacji Open PRO M(ężczyźni) z łącznym czasem jazdy 13:52:15 (strata do Kaisera 3:09:39) na 145 startujących i 121 ukończonych.
W klasyfikacji PRO M2 dało to 10. miejsce na 33 startujących i 26 ukończonych.

Jak na debiut w wyścigu etapowym sądzę, że całkiem nieźle. Na każdym etapie walczyłem, nie było tak że mogłem pojechać gdzieś dużo mocniej itp. Co więcej, zaliczyłem pierwsze w tym sezonie wywrotki na zjazdach, co oznacza, że naprawdę się starałem, czasem aż za bardzo ;).

Czy jeszcze zdecyduję się na start w etapówce? Nie wiem. Choć sama rywalizacja podobała mi się, to dużym wyzwaniem – zwłaszcza w obliczu kiepskich (choć nie katastrofalnych) warunków pogodowych – było dbanie o rower i doprowadzanie go do przyzwoitego stanu po kolejnych etapach. Gdy jedyne o czym marzysz to walnięcie się na łóżko, a cały brudny i zgrzypiący rower czeka na serwis to nie jest fajnie. Swoje z pewnością dołożyły perypetie przedstartowe, które poskutkowały dwoma niedospanymi nocami – rzecz zdecydowanie na wagę złota w obliczu etapówki.

2 Komentarze (+dodasz swój?)

  1. Wojtek |

    Co do tempa w czwarty dzień to masz tak:

    a) trzy dni dobre tempo a czwarty dzień jak za karę

    b) trzy dni słabsze tempo a w czwarty dzień lecisz jakbyś miał przetoczoną krew

    Według mnie lepiej zyskać przez trzy dni i bronić dobrej pozycji w czwarty bo w jeden dzień nie nadrobisz tego co ktoś wypracował przez 3 dni. Taki urok etapówek.

    Jeśli chodzi o czyszczenie i serwisowanie roweru to jadąc na etapówkę trzeba się nastawić na mniejszy lub większy remont roweru po starcie. Zależy od pogody. Na samych zawodach tylko czyścić co się da bez rozbierania i porządnie smarować. Nie żałować smarów i innych cudów. Dopiero po powrocie do domu albo dać do serwisu albo jak ktoś sam potrafi to na spokojnie rozebrać i wyczyścić.

    Jeśli chodzi o etapówki z koszulkami to też byś dał radę ;)

  2. Axi |

    Na serwis to czeka teraz ;). Jeszcze rower dobiłem Piwniczną (że tam aż taki syf będzie, to nie sądziłem), teraz stery stoją, pedał stoi, pakiet udało się rozruszać, ale ciekawe na jak długo ;).

    Przed etapówką był zrobiony na tip-top, żeby właśnie jak najmniej przy nim grzebać w trakcie. Większość usterek drobnych olewałem, ale żeby mieć na czym jeździć na kolejnych etapach, to unikałem karchera, co z jednej strony miało plus, że szybciej byłem na noclegu, nie marzłem tyle i mogłem wziąć ciepły prysznic, ale z drugiej oznaczało konieczność poświęcenia popołudniu trochę czasu na wyczyszczenie sprzętu.

    Najgrubszy serwis był po drugim etapie (równie błotnym jak pierwszy), kiedy to wyczyściłem uszczelki i dokładałem smaru chroniącego kółeczka przerzutki oraz pakiet suportu oraz zmieniłem łańcuch na czysty, świeży i nasmarowany :). A najwięcej czasu zajęła „zabawa” z wymianą klocków z tyłu i ustawianiem potem zacisku, by za bardzo nie ocierał (bo całkiem na cicho się nie udało).

Dodaj komentarz

wymagane
nie będzie widoczny, wymagany
opcjonalnie, razem z http://