MTBM#6 Korbielów

Dodaj komentarz

Dane treningu

  • 52.30 km
  • 03:59:04 h
  • 13.1 km/h
  • HR avg.: 160 ( 80%)
  • Przewyższenie: 2200 m
  • Kalorie: 2470 kcal
  • Aktywność: Wyścigówka
  • Ćwiczenia: R

Wprost niewiarygodne: drugi z wakacyjnych maratonów (po Piwnicznej w lipcu) i drugi raz załamanie pogody z 25–30°C na 12–14° plus deszcz. Z zeszłego roku miałem jednak całkiem niezłe wspomnienia (długie). A i ostatecznie w dniu maratonu prognozy się poprawiły i dość intensywna mżawka w rejonie startu ustała wraz z ruszeniem dystansu MEGA. Było mokro i mgliście, ale na głowę się nie lało.

Początkowe, jeszcze asfaltowe metry, pierwszego podjazdu zacząłem spokojnie, aby uniknąć przytkania jak rok temu. Na stromym odcinku znów było za ciasno, aby walczyć o wyjechanie, ale dalej czekał jeszcze długi, równy podjazd na którym można było powalczyć. Na nim zauważyłem w oddali, choć skrytą pod kamizelką, zieloną koszulkę Wojtka, która o dziwo nie znikała w sinej dali tak szybko jak to ostatnio bywało. Kolejne osoby odpadały, a mnie dzielił coraz mniejszy dystans. Jeszcze większe zdziwienie, gdy w końcówce podjazdu doganiam też UMaćka i Janka. Trochę nie wiem, czy to mi się tak dobrze jedzie, czy im słabiej. W orientacji nie pomaga też wybitnie letnia (niska) frekwencja, ale w sezonie urlopowym i przy takich prognozach pogody nie ma się co dziwić.

Jedyna różnica na trasie względem zeszłego roku była na zjeździe za schroniskiem – jakiś dziwny objazd po kamieniach . Był łagodniejszy niż zjazd na wprost, ale miał krótkie, strome odcinki po sporych kamieniach które okazały się być poza moimi możliwościami. Poniżej wracaliśmy na tą samą drogą z chyba metrowymi koleinami :o. Aż strach było myśleć, co by było gdyby spaść z biegnącego środkiem garbu.

Kolejny odcinek to „odpoczynek” na podjeździe po asfalcie, wąską krętą drogą wzdłuż potoku. Udało się znaleźć dobry równy rytm i pokonać podjazd wraz z ernim. A dalej zaczęły się schody. Za pierwszym bufetem tętno klapło i podjeżdżanie zamieniło się na kręcenie z nogi na nogę. A podjeżdżać jeszcze było co. I tak człapałem do drugiego bufetu, gdzie Tomek zdjęty z trasy za zbyt wolną jazdę napełnił mi bidon, podczas gdy ja wrzuciłem parę kawałków banana do żołądka wołającego „jeść” pomimo przyzwoitej ilości kcal serwowanej w żelach. I dalej w górę…

W końcówce zawierającej skaliste odcinki zostałem przyblokowany i zmuszony do awaryjnego zejścia z roweru. W tym momencie zaatakował skurcz uda. Szybkie zluzowanie nogi i ściśnięcie mięśnia na szczęście pomogły, ale lekka obawa przed wsiadaniem/zsiadaniem pozostała i cały odcinek się przespacerowałem, nie walcząc pomiędzy kolejnymi skałkami.

Wreszcie zaczęły się końcowe zjazdy. Zawodnicy z mini, podobnie jak rok temu, utrudniali walkę o utrzymanie pozycji, choć i tak kosztem własnej ciągłości zjazdu puszczali szybsze osoby nadjeżdżające z tyłu, gdy było choć trochę szerzej. Niestety straciłem kontakt wzrokowy z osobami z mega, by móc zobaczyć właściwe odbicie w ścieżkę, a sam też przez ślepotę/zmęczenie/żółtą taśmę na tle spalonej słońcem trawy przegapiłem wjazd w ścieżkę. Jeszcze na podstawie mylnych wspomnień z zeszłego roku wydawało mi się, że jest w miarę ok, ale jednak w końcu coś za dawno nie było potwierdzenia trasy.

Stało się, trzeba się wracać pod górę ;(. A tak fajnie szło. Po sprawdzeniu w domu zgubienie się kosztowało mnie 6min22sek straty. Całkiem sporo, choć przy tej długości rywalizacji (~4h) procentowo odrobinę mniej niż na szybszych trasach.

Rywalizację ukończyłem na 35. miejscu open (na 188) i 14. w M2 (na 44) z czasem jazdy 03:59:39 i stratą do zwycięzcy 0:52:40. Tym sposobem, mimo zgubienia się uzyskałem najlepszy w tym roku wynik punktowy w górach (lepiej poszło mi tylko w płaskiej Murowanej Goślinie). Nie wiem co takiego jest na trasie w Korbielowie, że choć jest w Beskidach, jest ciężka i wymagająca, to idzie mi na niej dobrze, podczas gdy na innych trudnych maratonach najwyżej słabo/średnio. Może tajemnica nie tkwi w lokalizacji tylko wakacyjnym terminie? Albo jakiś korzystny mikroklimat ;).

Dodać jeszcze mogę, że mając porównanie z tej trasy rok do roku, była to chyba edycja na której najdobitniej odczułem zalety „dużego koła”. Odcinki, które w zeszłym roku wymagały sporego skupienia, w tym przejeżdżałem „lekkim kołem” ;) (tak serio, to póki co wciąż dość ciężkim). Z drugiej strony w końcówce zjazdu do mety ledwo miałem siłę ściskać zgrzane tarczówki, podczas gdy Vki z ceramiką takich problemów nie sprawiały :P, a większe kamyki i tak przeprowadziłem.

Dodaj komentarz

wymagane
nie będzie widoczny, wymagany
opcjonalnie, razem z http://