Tlen bo jestem leń . Choć to już maj, to pogoda zupełnie nie rozpieszcza. 10°C i deszcz to bardziej jesień, gdyby nie to, że zielono jest. Zdecydowanie odbiera ochotę do trenowania. Pojechałem więc w towarzystwie Madzi załatwić tylko co miałem w Skawinie i czym prędzej wróciłem do ciepłego i suchego domu.
Pogoda wietrzna, raz grzeje słońce, za chwilę wygląda jakby miało lunąć. W sumie to nie bardzo mi się chciało w ogóle ruszać tyłek z domu, ale dzięki temu, że miałem odwiedzić pocia, to się przejechałem. Jak widać po parametrach — bardzo leniwie.
Nazwa trasy trochę umowna, bo i nie do końca po dolinkach leci trasa, nie brak też odcinków asfaltowych. Zmęczyć się jest gdzie, może trochę gorzej jest z potrenowaniem techniki, ale mimo to co jakiś czas fajnie się tak przejechać.
Pomimo ogłoszenia na forum na umówionym miejscu startu pojawił się tylko Dawid (zapewne w związku z natłokiem imprez w ten weekend). W skromnej dwuosobowej grupce pokonywaliśmy więc kolejne wzniesienia na trasie. Generalnie wyglądało to tak, że jak tylko było pod górę, to oglądałem jedynie plecy Dawida (niezły prognostyk na Karpacz, nie ma co ). Na plus zostaje tyle, że przynajmniej tętno nie było takie zbite jak w czwartek i się ładnie rozkręcało.
Oj nie szły dziś podjazdy. Już na dojeździe czułem, że to nie mój dzień. Pierwszy podjazd, próbuję się rozkręcić, ale nogi z waty, a tętno gdzieś tam sobie śpi na nizinach. A na górze jeszcze śniegiem sypnęło!
Na kolejnych podjazdach było tylko gorzej, tętno niskie, nogi bezsilne. Nie wiem dlaczego z tygodnia na tydzień zamiast coraz szybciej, to podjeżdżam coraz wolniej. Tylko 4 razy miałem siłę wyjechać .
Dziś również towarzystwa dotrzymywał mi Dawid, poszło mu trochę lepiej, bo podjechał 5 razy nie za szybko, ale równo.
Nie idzie się zgrać z tą pogodą. Trochę ponad 1h na sucho (choć chłodno), a potem zaatakował deszcz . Moknęliśmy więc z Dawidem od Krzeszowic do Krakowa. Tyle dobrze, że wiatr w plecy był. Ale znów cały rower i ciuchy w piachu . Może choć maj będzie ciepły i słoneczny…?
Taki dziś krótki trening, żeby się trochę odświeżyć po weekendzie. Poszło 5 sprintów 30"/3', w sumie pod P1 to tylko z nazwy pasuje, ale nic lepszego nie znalazłem.
Pokręciliśmy z Madzią po garbie tęczyńskim i zahaczyliśmy o dolinkę Będkowską. Dojechaliśmy do niej nietypowo, tropiąc stare znaki szlaku (a chwilami na czuja gdy ich brakowało), ale nawet się udało .
… i to jaka. 6-cio osobową grupą po wyjechaniu z miasta pojechaliśmy w stronę Myślenic, by trochę przed nimi odbić na Dobczyce i objechawszy zalew od południa dojechać do Myślenic. Po drodze nie brakowało któtszych i dłuższych podjazdów, było i kilka ścianke. Od samego początku furman pod górę narzucał całkiem mocne tempo, nieraz dołączał się też spootnick.
Z Myślenic niby łagodnym, ale długim i jechanym pod wiatr podjazdem przeskoczyliśmy do Sułkowic. Stąd już generalnie płasko (w porównaniu z wcześniejszą trasą), ale szybko i pod wiatr pojechaliśmy do Skawiny i przez Tyniec wróciliśmy do Krakowa. Pod koniec, to już mnie trochę zaczęło odcinać, a zakwaszone mięśnie nie pozwalały jechać tak jak by się chciało .
Wyszedł naprawdę solidny trening i w domu jeszcze przez dłuższy czas dochodziłem do siebie…
Coś pogoda ostatnio deszczowa, ale cóż poradzić. Szczęśliwie mieliśmy z Dawidem na dziś taki sam zamiar treningowy – podjazdy pod zoo. A we dwóch zawsze moknie się lepiej niż samemu .
Udało się wyturlać 5× na górę. To już kolejny trening podjazdów na którym wyszło mi niskie tętno maksymalne (tylko 175 i 178 na dwóch mocno jechanych podjazdach, powinno być 180+). Na razie się tym nie przejmuję, bo trening udało się wykonać w zaplanowanych strefach, tylko że bliżej dolnej granicy. A na odpoczywanie jeszcze będzie czas.