Słaby, bo coś się słabo jechało. Może nie że z kłopotami, ale musiałem się pilnować, aby utrzymać tętno w takim – niby nie wysokim – zakresie wartości. Kadencja też jakaś taka mizerna wyszła.
Tyle że tym razem planowany. Po wczorajszym wyjeździe myślałem, że w ogóle nie będę mógł spojrzeć na rower, ale nawet nie było tak źle . Jakoś skręcało mnie na myśl o jeździe ścieżką do Tyńca, więc trochę nietypowo jak na rozjazd pojechałem pod Kopiec Piłsudzkiego.
Jak w tytule — Żar z nieba i góra Żar . Razem z Robertem postanowiliśmy pomimo upałów zaatakować długą trasę (w końcu to i tak lepsze niż deszcz).
W pierwszą stronę jechaliśmy przez Skawinę, Stanisław Dolny, Wysoką, Wadowice, Andrychów, Targanice. Do Wadowic towarzyszyli nam jeszcze Marcin i Dawid.
Za Targanicą był pierwszy większy punkt programu, czyli przełęcz Kocierska (691m, 4km podjazdu 7%). Na górze byłem mokry jakbym spod prysznica wyszedł.
Dalej zjazd w stronę jeziora Żywieckiego i dojazd do Międzybrodzia Żywieckiego. Tutaj znajduje się cel naszego wyjazdu, ale na początek wybieramy złą drogę i niepotrzebnie robimy 2km podjazdu (100m w pionie) . Już właściwą drogą dojeżdżamy na szczyt góry Żar (721m, całość 8km podjazdu 5%, ciągły podjazd 6.8km i 5.7%).
Krótki rzut oka na widoki (średnia przejrzystość powietrza ) — niesamowity kontrast między nizinnym krajobrazem kawałeczek na północ i górskim tu gdzie jesteśmy i na południe. Pochłoniamy jakiś batoników i zjeżdżamy, bo ze względu na upał i częste tankowania jesteśmy trochę spóźnieni względem planów.
Z Porąbki kierujemy się na wschód w stronę Targanicy przez przełęcz Przegibek (521m, 7.2km, 3.2%). Dalej już było lżej, z Andrychowa skierowaliśmy się na Zator, by przez Wielkie Drogi i nad Wisłą wrócić do Tyńca.
Średnia temperatura z wyjazdu wyszła 31°C. Poszło po ok. 7.5 litra napojów i 4 BigMilki na osobę .
Kiepsko dziś wypadła jazda. W sumie to już słabo mi szło zbieranie się. Jak zacząłem jechać, to było jeszcze gorzej. W Szczyglicach wyjazd zakończyłem nawrotem.
Chciałem pokręcić już trochę szybciej, ale nogi wciąż jeszcze były ociężałe, więc skończyło się na jeździe w tlenie. Zajechałem do Krzeszowic, stamtąd z Ośką zrobiliśmy pętlę przez Czerną, Patrzółtowice, Racławicę, Przeginię, Jerzmanowice i Szklary. No i potem został jeszcze powrót do domu z Krzeszowic i się trochę km uzbierało .
Tym razem wyjazd w dolinkę Racławki (z Madzią). Trochę nas czas gonił, więc większość dojazdu i powrotu asfaltami.
Tej dolinki na szczęście powódź prawie nie dotknęła (jeszcze bardziej zwężył się krótki wąski odcinek nad samym strumieniem który i tak pokonywało się pieszo).
Wycieczka do Ojcowa z Madzią. Po drodze wpakowaliśmy się w dolinkę Kluczwody, którą jak na razie rowerem lepiej omijać. Nigdy nie była szczególnie przyjazna rowerzystom, ale w większości dało się przejechać. Teraz doszło pokonywanie strumienia w bród i skakanie nad i pod drzewami, w czym rower jednak trochę przeszkadza .
Plecy niestety wciaż czuję. Mimo wszystko stwierdziłem, że spróbuję się przejechać z Krzyśkiem skoro mnie wyciąga.
Pojechaliśmy przez Kryspinów i Czułów, gdzie nastąpił mały sparing na podjeździe (3.5km, 3.2%, 110m w pionie, średnie tętno 182!).
Dalej zjechaliśmy na główną drogę i dojechaliśmy do Alwerni. Tutaj w zasadzie miałem ochotę się odłącząć, bo raz byłem zatkany po podjeździe w Czułowie, a dwa to przy każdej próbie jazdy na stojąco blokowały mnie plecy i wszystko musiałem jechać na siedząco i to też niezbyt siłowo. Krzysiek jednak stwierdził, że może na mnie na podjazdach czekać.
Przez Regulice i Chrzanów wjechaliśmy do Trzebinii. Tutaj jakoś poczułem się lepiej i wyszedłem na prowadzenie. Pocisnęliśmy całkiem szybko przez Krzeszowice do Zabierzowa, gdzie Krzysiek stwierdził, że potrzebuje pakiet antykryzosowy. Podczas postoju stwierdziłem, że też mi się przyda. Potem już spokojnie pokręciliśmy do Krakowa.
Zachciało mi się porannej gimnastyki — jak coś mi weszło w plecy tak trzymało cały dzień. Jedyne co byłem w stanie zrobić, to lekką przejażdżkę. Pozałatwiałem tylko sprawy na mieście.
Przypomniało mi się, że dawno nie byłem w Nowym Wiśniczu. Trochę też miałem wyrzuty sumienia, że tak mało w tym tygodniu jeździłem, a w dniu jutrzejszym nie będę miał możliwości.
Przez Niepołomice i puszczę dojechałem do Bochni. Z niej na Nowy Wiśnicz i dalej opłotkami do Gdowa. Stąd już główną drogą przez Wieliczkę do Krakowa.
Nie da się ukryć, że trochę się wczoraj ujechałem. Dziś spokojny wyjazd z Madzią. Pod górę to coś rower nie chciał jeździć, ale jakoś go tam starałem się wytarmosić, żeby obciachu sobie nie robić .
Plany na dłuższy szosowy wyjazd były już chyba 3-ci rok z rzędu. Ciągle jednak coś stawało na przeszkodzie — a to niepewna pogoda, a to brak towarzystwa, albo akurat jakieś zawody. Tym razem jednak pogoda była pewna, zawodów nie było. Towarzystwo zaś wybrało się w sobotę na przełęcz Krowiarki, gdy ja akurat w tym dniu byłem zajęty. Zainspirowany jednak ostatnio usłyszanymi relacjami z samotnych dłuższych wypadów stwierdziłem, żeby jednak nie czekać na innych, bo się nie doczekam.
Po sprawdzeniu szacunkowego dystansu na mapie i porannym guzdraniu, w samo południe wyruszam na trasę. Do Skawiny jadę główną drogą aby było szybciej. Od strony Tyńca wyskakuje tuż przede mną dwójka szosowców. Jak się okazuje jest to Karolina Kozela z kolegą i jadą akurat „na kremówki”. Zabieram się więc z nimi i już 1.5h od wyjścia z domu jestem w Wadowiach. Oni zawracają a ja samotnie jadę dalej.