Z lekkim zdziwieniem zauważyłem, że ostatni raz trasę po pagórkach jechałem prawie miesiąc temu (11.V). No nic, dobrze że udało się dzisiaj skorzystać z przerwy w porze deszczowej. Przez większość trasy towarzyszył mi Dawid. Mimo że nie był na szosówce tylko góralu ze slickami, to dopiero w 3 trasy stwierdził, że już mu się nie chce tak szybko kręcić korbą .
Dzisiaj tętno z początku kręciło się wysoko, ale szybko się zakwasiłem i potem już nie było takie skoczne . Łączny czas na 6-ciu testowych podjazdów powoli robi się znośny… może uda się jeszcze coś poprawić przed Międzygórzem?!
Ostatnio miałem mieszane uczucia odnośnie długich podjazdów, więc dziś w ramach testu wróciłem do książkowych — krótszych. Dużo tego nie było, bo tylko 6 sztuk. Potem jeszcze sobie z Mikim zrobiliśmy rozjazd po płaskim.
Już jakiś czas temu (z 2tyg.) planowałem zrobić ten trening, ale albo padał deszcz, albo akurat byłem zmęczony, albo z kolei jechałem się zmęczyć na coś dłuższego korzystając z dziury w chmurach. Dziś się akurat dobrze złożyła ilość czasu jak również stopień wypoczynku.
Najpierw były nazwijmy to sprinty (ale takie troszkę dłuższe, tzn. 5×30"/3'). Potem chwila na złapanie oddechu i 30min. równej mocniejszej jazdy. Do tego oczywiście rozgrzewka i rozjazd.
Podsumowanie miesiąca
Jaki maj był, każdy widział — koszmarny. Pewnie i dało się mimo to wykręcić sporo km i godzin, co pokazali koledzy (m.in. RB czy furman), ale muszę się przyznać, że mi przy tych deszczach zabrakło chęci.
Końcowy wynik 771km wydaje się do zaakcpetowania (choć to tylko kapkę lepiej niż w… lutym!?), jednak gdy spojrzeć na godziny (31 ) wychodzi, że jest to najgorszy miesiąc w tym roku – nawet w styczniu i lutym było więcej godzin (choć trochę wolniej pokonywanych ).
Spokojna przejażdżka po okolicy z Madzią. Głównie w strefie tlenowej, z paroma akcentami.
Nie wiem, czy to ten rower treningowy taki nieruchliwy, czy ja taki słaby, ale miałem wrażenie walki o każdy obrót korbą. Aż po powrocie do domu go zważyłem, ale wyszło tylko 12,5kg, więc to chyba nie jego wina, tylko…
W końcu zrobiła się pogoda, więc trzeba było to wykorzystać. Trasa wiodła dookoła części Puszczy Niepołomickiej (Niepołomice - Ispina - Świniary - Baczków - Proszówki), a następnie przez puszczę z powrotem do Niepołomic. No i jeszcze dojechać z i wrócić do Krakowa trzeba było . Towarzystwa dotrzymywał mi Mateusz.
Rano za oknem znów mokro. W planie był wyjazd w stronę Niepołomic, ale w obawie przed mokrym asfaltem w puszczy odpuściłem. Ostatecznie, gdy zaczęło się przejaśniać pokręciłem klasycznie — na zachód.
Na początek do Sanki z zamiarem zdecydowania się co dalej w zależności od warunków pogodowych. A że te z minuty na minutę były coraz lepsze, to dalej poleciałem przez Rybną, Alwernię do Bibic (zamek Lipowiec), minąłem z boku Chrzanów i przez Tenczynek, Frywałd i Mników wróciłem do Krakowa.
Nie miałem w sumie w planie żadnego konkretnego treningu tylko wykręcenie trochę km. Nie wiem czy to dobre podjeście, ale od czasu do czasu na pewno przyjemne .
Trochę się zastałem w tym tygodniu — dziś byłem pierwszy (i ostatni) raz na rowerze. Oby w kolejnym tygodniu było lepiej z pogodą, bo strasznie mnie te ciągłe opady demotywują.
Dziś razem z zielonymi pokonałem trasę Kalwaria - Sołtysi Dział - Sułkowice. W wyniku akcji nastraszenia (jakością asfaltów) większość osób była na góralach ze slikami, dzięki czemu bez problemów wytrzymałem tempo jazdy od początku do końca.
Niestety przyplątała się lekka kontuzja, więc zamiast jakiegoś ciekawszego treningu skończyło się na lekkim tleniku. Wahałem się czy w ogóle jechać, ale popatrzyłem w tył na odbyte treningi, popatrzyłem w przód na prognozę pogody i wyszło, że nie ma wyjścia – trzeba jechać . Nawet nie było całkiem źle, więc był to dobry wybór.
W przerwie między opadami dałem się wyciągnąć Dawidowi na trening podjazdów pod Zoo. Niestety okazało się to być bardzo kiepskim pomysłem. Noga się nie kręciła (pewnie jeszcze po wtorku) i podjechałem tylko 2 razy z jakimiś śmiesznymi czasami (7:20 i 7:40). Przy 3-ciej próbie poddałem się jeszcze na kostce i pojechałem do domu.
Nie do końca chciał też mi dzisiaj działać pulsometr. Nie wiedzieć dlaczego po zjeździe gubił sygnał i przed kolejnym podjazdem trzeba było go zatrzymać i na nowo uruchomić. Będę musiał przyjrzeć się baterii i stykom, bo strasznie coś takiego rozprasza — nie wiedzieć kiedy uzależnia się człowiek od tej całej elektroniki.
A na koniec żeby było całkiem wesoło, to oczywiście musiało mi dolać deszczem. Nie mogło zacząć spokojnie — na odcinku bulwarów od mostu Zwierzynieckiego do mostu Grunwaldzkiego zdążyło mnie przemoczyć do suchej nitki. Tak więc ani nie szły podjazdy, ani pulsometr, ani celowanie między deszcz…
Trasa ta sama co na zimowo-wiosennych ćwiczeniach F1, ale tym razem pokonywana bez taryfy ulgowej (no prawie ) — tzn. po płaskim szybko, ale bez szaleństw, a pod górę szybciej . Ostatnio nie wiele było treningów, to się tętno ładnie kręciło.
Cieszy, że udało się zastosować powiedzonko kolarskie „słonko wyżej, ząbek niżej” i wszystkie 6 pagórków po półrocznej przerwie ponownie wyjechałem z blatu. Wciąż jednak nie jestem (jeszcze?) pod górę tak szybki jak byłem. Za to uzyskana średnia jest rekordowa. Nie dość, że bardzo rzadko w ogóle takie mam, to jeszcze na pofalowanej trasie się udało , ale nogi to teraz bolą…
I nie chce przestać — szans na poprawę na razie nie widać. Dzisiejszy dzień to chyba jedyny słoneczny w tym tygodniu. W sam raz na wycieczkę z Madzią . Pokręciliśmy przez podjazd w Zelkowie i w okolicach jaskinii Wierzchowskiej.
Przetestowałem sobie dziś rower zimowy w wersji letniej . Zastanawiam się wciąż, czy to on taki ciężki, czy ja taki słaby… ale z racji, że wcześniej więcej z niego szło wycisnąć obawiam się, że to drugie .