Znów coś mi się stało w nadgarstek . W Dolsku i po nim też mnie bolał. Potem był spokój aż do teraz. Chyba takie (w miarę) płaskie maratony, ale wytrząsające po polnych drogach mi nie służą. Aby za bardzo nie obciążać nadgarstka (a i przy okazji nie upaprać świeżo wymytej startówki ), to objechaliśmy z Madzią do Rudna dość asfaltową wersją.
Jednak się prognozy nie sprawdziły, ściany wody za oknem od rana nie było. Z Łukaszem wybraliśmy się terenem do Tyńca, przypomnieć sobie dawno nie odwiedzane ścieżki. Jak już dojechaliśmy na miejsce, to jednak lunęło. Z racji że na niebie była tylko jedna ciemna chmura, przeczekaliśmy aż sobie pójdzie i już bez kombinowania – ścieżką po bulwarze – wróciliśmy.
W zeszłym tygodniu ze względu na maraton w Głuszycy podjazdy wypadły ale w tym już bez taryfy ulgowej. No, może nie do końca – nie chciało mi się trzaskać tradycyjnego układu 3x8min. do progu a potem 2 szybciej. Pojechałem po prostu sobie popodjeżdżać. Klasycznie od początku kostki do pasów. Pierwsze 4 podjazdy pojechałem do progu. A że widziałem, że tętno dobrze się kręci, to na ostatnim przycisnąłem bardziej .
Liczbowo prezentuje się to tak:
7:01 @ 166
7:10 @ 166
7:22 @ 166
7:11 @ 168
6:21 @ 177
Ostatni podjazd już w sumie z tętnem na poziomie czasówki, wysoko się dziś kręciło.
Na jutro zapowiada się ściana wody, więc nie wiem czy uda się pojeździć. A w niedzielę nie mogę się zdecydować, czy jechać w Michałowiach jedną (40km) czy dwie pętle…
Trochę pokręcona przejażdżka do Rudna. W pierwszą stronę przez Lasek, pola koło Kryspinowa, dol. Brzoskwini. Dopiero od Brzoskwini czerwonym rowerowym. Z Rudna powrót zielonym rowerowym do Rybnej, a stąd już asfaltami do Kryspinowa, koło toru kajakowego ścieżką do domu.
Tętno już się nawet ładnie kręciło, choć nogi jeszcze takie tochę zamulone.
Głuszyca przejechana. Trochę szyki popsuła poranna niedyspozycja żołądka, ale i tak wyżej niż 5-8 miejsc bym nie był, nie ma co na to zwalać. Dlaczego? Widać po wcześniejszym wpisie.
Równym rytmem pokonywałem więc sobie całą trasę. Co tylko się dało to podjeżdżałem (najbardziej mnie rozwalił komentarz też jakiegoś gigowca na jednej ze ścianek, gdy on zaczął wcześnie prowadzić, a ja podjeżdżając wylądowałem za nim i musiałem się już wypiąć, bo i tak dalej nie szło jechać, obrócił się i rzucił: „o k····” ).
Jak zawsze przed maratonem wybrałem się na czasówkę pod zoo. Na rozgrzewkowym podjeździe tętno wyjątkowo łatwo szło do góry, jednocześnie na styk zmieściłem się w założonym czasie. Nieco dziwne to było, ale przyszła pora na czasówkę. Tutaj niestety było to samo, tętno w kosmosie, ale zupełnie się to nie przekłada na prędkość podjazdu. Czas 6:02 jest wyjątkowo słaby (tylko o 2sek. lepszy od marcowej! próby). Do tego średnie tętno z podjazdu wyniosło aż 183 (5bpm więcej, niż podczas tegorocznego rekordu z czerwca), więc nie mogę powiedzieć że się opieprzałem, bo pojechałem co miałem. Nie wróży to najlepiej na najbliższy maraton .
W poniedziałek zgodnie z planem zrobiłem sobie wolne. We wtorek i środę też niestety nie jeździłem, bo lało cały (albo prawie cały) dzień. Dało się odczuć zastanie. Jakoś jak się nie rozjeździ mocniejszego wyjazdu (w tym przypadku niedzielnego), to nawet kilka dni zupełnego luzu nie do końca usuwa zmęczenie „z nóg”.
Pojeździłem więc dziś bez pomysłu i przekonania, w końcu na rowerze startowym (pierwszy raz od Międzygórza ). Z racji że ledwo co go całego wypucowałem, to żeby się nie utytłał błotem po ostatnich deszczach ograniczyłem się do asfaltów.
Na błoniach zebrała się liczna 20 osobowa grupa. W związku z prognozami pogody od początku ruszyliśmy z nastawieniem na objechanie trasy Mega MTB Marathonu. Trasa w wielu miejscach została zmodyfikowana, podochodziły jakieś nowe ścieżki więc było trochę błądzenia.
Wczorajsza niemoc szczęśliwie puściła i dziś bez większych kłopotów bawiłem się jazdą w grupie, a parę razy zdarzyło mi się nawet pocisnąć pod górę. W końcówce zaczałęm się już czuć trochę zmięty (chyba za mało jedzenia wziąłem). Korzystając z dobrego alibi (że zaczął padać deszcz) wziąłem i się zmyłem do domu .
Muszę w końcu uruchomić startówkę, bo jednak treningówka to nie to samo. O dziwo nie chodzi nawet o wagę, bo po założeniu przyzwoitych kół i opon nie jest to szczególnie odczuwalne. Bardziej irytujące jest pompowanie amortyzatora (brak blokady) oraz, ku mojemu zaskoczeniu, ogólny brak komfort jazdy… startówka jest zwyczajnie wygodniejsza!
Razem z Dawidem pozwiedzaliśmy część ścieżek którymi 1. sierpnia ma biec BikeMaraton. Ciężko mi się jechało po wczorajszych podjazdach i gdyby nie cierpiwość Dawida, to zostałbym już na pierwszym podjeździe.
Pod koniec jeszcze zaliczłem glebę przy prędkości… 9km/h. Niestety przywaliłem kolanem o mostek i to z takim impetem, że rozciąłem skórę o niby gładką część ; trochę boli teraz przy chodzeniu, ciekawe jak będzie jutro z jazdą.
Mniej więcej tak dziś szły mi podjazdy jak to przedstawia tytuł. Tętno się nawet kręciło (w końcu wczoraj miałem jeździć, a wyszła przerwa), ale w nogach mocy brakowało. Bez żadnych szczególnych rezultatów wyczłapałem się więc 4 razy pod zoo, a teraz czuję się, jakbym conajmniej 100km po górach zrobił .
Dawno coś nie trenowałem. Ostatnio to tylko się woziłem. A maraton zbliża się wielkimi krokami.
Dziś (zgodnie z tym czego się spodziewałem) tętno się lepiej kręciło i można było zrobić ciekawsze ćwiczenie. Poszła seria 3×10min. mocnego tempa, niemal po płaskim, przeplatana 10min. słabego tempa. A potem jeszcze 40min. rozjazdu w tlenie.
Nogi tak podczas jak i po trochę czułem, więc faktycznie czegoś takiego brakowało.