Poszedłem w końcu po rozum do głowy i skoro łydka jest nadwyrężona, to daję jej odpocząć. Powinno jeszcze nie być za późno na taki ruch. „Korzystając” z brzydkiej pogody ostatnie dwa dni nie jeździłem więc wcale, a dziś też nie za wiele…
Miał być trening siły na podjazdach pod zoo. Pierwszy pojechałem nieco słabiej chcąc wybadać sytuację i trochę się rozgrzać. Drugi zaczął się całkiem fajnie, noga i tętno fajnie się kręciły, lecz w okolicach połowy podjazdu znów przeszył mnie ból w łydce .
Wygląda, że potrzeba jeszcze kilku tygodni na pełne zregenerowanie tej łydki po upadku; szkoda, bo treningi gdyby nie to ostatnio czuję, że fajnie by mogły zadziałać i byłoby z czego zakręcić jesienią. Jakiś wyjątkowo kontuzyjny ten sezon…
W końcu w szosówce pojawił się nowy napęd. Zdjęcie starego – w szczególności korby – okazało się nadspodziewanie trudne z nie do końca jasnej przyczyny (jeden pierścień, którym powinien gładko zejść niby nie był przez nic trzymany, a mimo to nie szło go ściągnąć).
Testowy przejazd przez ulicę Wytrzyszczek, na której na klasycznej korbie wyraźnie brakowało możliwości przejazdu z sensowną kadencją. Nadal było twardo, ale znacznie lepiej.
Jedyny kłopot, to bardzo głośna praca napędu na przełożeniu blat-2. Przy tylko 9-ciu biegach z tyłu jest to przełożenie, które nieraz by się przydało, ale łańcuch/przerzutka robią taki hałas, jakby działa im się straszna krzywda. Być może trzeba było zostawić na łańcuchu ogniwo więcej?
Zebrałem się nieco później niż planowałem, przez co wyjazd kończyłem już po ciemku, ale i tak było całkiem fajnie. W pierwszą stronę przez Giebułtów do Skały, następnie przez dolinę Prądnika do szosy olkuskiej i z racji na goniący czas powrót już nią.
Tempówki na podjazdach. Nie za dużo i raczej miękko, żeby nie obciążać zbyt kontuzjowanej łydki. Najbardziej bolesny był na koniec zjazd po kostce. Zwłaszcza, że na szosce, bo szkoda było brudzić górala po deszczu.
Podobnie jak w piątek miało być lekko i spokojnie. W pierwszą stronę dość mocno dokuczała jednak jazda pod wiatr, padł więc pomysł, żeby wracając machnąć jakiś segment z wiatrem .
Po rozgrzaniu się z łydką było nawet ok, więc pod koniec jazdy wpadła nieco krótsza tempówka na wyższej kadencji.
W mniej typowej roli – kibica – pojawiłem się na 4 edycji Małapolskich Sprintów Rowerowych rozgrywanych w formule XCE. Pierwsze plany zakładały, że sobie tu wystartuję, ale problemy z łydką i brak możliwości wyciśnięcia z niej 100% stanowiły zupełne zaprzeczenie idei udziału w tego typu zawodach.
Kurcze, łydka po upadku nadal mnie boli. Wyczytałem, że takie spięcie mięśni łydki jest charakterystyczne po nadszarpnięciu tej części ciała. I że przechodzi w ciągu kilku tygodni do kilku miesięcy .
W związku z tym, że ból stał się odczuwalny również podczas jazdy (te mocne treningi po upadku mogły pogorszyć sprawę), to teraz stawiam na lżejsze ćwiczenia – stąd tylko tlenik.
W pierwszą stronę przez wioski na południowy-wschód od Krakowa, a po przekroczeniu ostatniego krakowskiego mostu (który wg tablic znajduje się w Niepołomicach), cała druga połowa treningu już w granicach administracyjnych Krakowa .
Przedpołudnie spędziłem nie-rowerowo, a następnie tak się zaniosło, że strach był wychodzić. Przeczekałem więc burzę, poczekałem aż przeschnie i na rower zebrałem się dopiero pod wieczór. Nie było już za wiele czasu, więc postawiłem na krótszy, ale mocniejszy trening – tempówkę. Planowałem pokręcić 40min, ale po 33min zmięło mnie totalnie i nie byłem w stanie kontynuować. Jeszcze przez kilka minut po zakończeniu tempówki mocno piekły mnie mięśnie i nie mogłem się zdecydować, czy lżej kręci się na siedząco czy na stojąco .
Z samej tempówki:
18km, 0:33:15, 134m, 32,7km/h, hravg: 170
Potrzebne było kilka dni przerwy na dojście do siebie po glebie. Okazało się, że dość mocno stłukłem/naciągnąłem sobie mięśnie karku. Cały czas mam też kłopot ze spiętą lewą łydką – przy byle wspięciu na palce czuję, jakby łapał mnie tam mega skurcz.
Planowałem dziś spróbować popodjeżdżać na twardo po trasie starego IC. Zjadłem niby nie tak dużo i w miarę lekko przed jazdą, ale wybitnie siadło mi na żołądku i o żadnej mocniejszej jeździe nie było mowy przez pierwsze pół trasy. W dalszej części było już wyraźnie lepiej, choć planowałem zostać już przy średniej-wyższej kadencji, średnia z całego wyjazdu mówi jednak co innego .