Wieczorna przebieżka. Zmieniłem lekko trasę wprowadzając na nią urozmaicenie w postaci podbiegu. I trzeba przyznać, że spełnił swoje zadanie aż za dobrze, bo nieźle dał w kość i wyraźnie pogorszył tempo ;P.
Nie ma ściemniać, końcówka biegu szła ciężko.
Udało się wybrać na krótką przejażdżkę. Co prawda daleko temu do spełnienia weekendowych planów treningowych, ale mimo wszystko lepsze to niż spędzenie całego weekendu w domu.
W planach był kolejny serwis zimówki (ostatnio ciągle dopomina się uwagi ) i później jakiś lekki „przejazd techniczny”. Kolejny alu nypel zakończył żywota w efekcie nierównej walki o przetrwanie w zimowych warunkach drogowych. I właśnie miałem się za to brać po śniadaniu, gdy dopadł mnie taki atak kataru, że w momencie było po paczce chusteczek . A mi w miejsce treningu zamarzyło się ciepłe łóżko…
Zdaje się, że nie jestem stworzony do życia w niższej temperaturze którą ostatnio próbowałem utrzymywać w pokoju, mimo że ponoć takowa zimą jest wskazana?!
No nic, ratuję się różnymi naturalnymi metodami i może jutro się uda.
Nogi wczoraj nie dostały tak w kość jak było zaplanowane, dzięki czemu przebieżka szła dziś całkiem miło. Pierwsze dwa kilometry były stosunkowo szybkie (ok 6:10/km), ale byłem nieco wychłodzony i potrzebowałem się rozgrzać. Jak już złapałem temperaturę, to reszta była spokojniejsza.
Kilka ćwiczeń siłowych, bo nie samym rowerem żyje człowiek. Ze względu na nieco napięty grafik czasowy za rozgrzewkę musiało wystarczyć sprzątanie podłóg . Ale dalej już było lepiej.
Wyszło, że przez prawie miesiąc nie wsiadłem na rower – ostatni raz zdarzyło się na „Ustawce” (19.10.2014). Rower w międzyczasie nieco zapomniał jak się jeździ, przez co średnia wyszła kiepskawa .
Kontynuujemy ideę weekendowych "spacerów" – tym razem za cel obraliśmy Babią Górę (Diablak) na której to żadne z nas jeszcze nie było.
Kraków opuszczaliśmy w niezbyt atrakcyjnej mgle i lekkiej mżawce. Mijaliśmy kolejne miejscowości: Świątniki, Sułkowice, Bieńkówkę, a mgła nie odpuszczała. Dopiero w Makowie Podhalańskim przebiło się słońce.
Ze względu na zamknięty niebieski szlak z Krowiarek od schroniska, weszliśmy i zeszliśmy tym samym: czerwonym szlakiem, biegnącym granią. Pomysły przedłużenia wycieczki o Małą Babią odpuściliśmy ze względu na przenikliwy i dość mocny wiatr zniechęcający do marszu otwartą przestrzenią. Wyszło dość kompaktowo, ale całkiem fajnie:
3:17 brutto, 2:21 netto, 9km, 874m w pionie.
Wracając mgła na powrót przywitała nas już w Harbutowicach, zatem nie tylko Kraków, ale cała rozległa okolica pozostawała w tym dniu w tych nieprzyjemnych warunkach.
Początek listopada zwykle uważany jest za początek kolejnego kolarskiego sezonu, jest więc też okazją podsumowania sezonu minionego.
W ostatnim roku przebyłem na treningach 6600km w czasie 335 godzin, pokonując po drodze 71,7km w pionie i biorąc udział w 12 zawodach.
Najwięcej:
- km: kwiecień (872km)
- godzin: lipiec (46h)
- m w pionie: lipiec (16 209m)
Ilość różnych niesprzyjających wydarzeń w tym sezonie przekroczyła wszelkie normy, więc mimo nieco słabszych względem zeszłych lat statystyk trzeba stwierdzić, że źle nie było.
Nieco szkoda, że w żadnym miesiącu nie wyszło 1000+, ale trzeba przyznać, że 16km w pionie w lipcu w miarę to rekompensuje .
A co w kolejnym sezonie? Szczerze mówiąc jeszcze nie wiem. W każdym razie powoli pasuje się za siebie wziąć, bo co by nie mówić jeździć mając formę jest znacznie przyjemniej niż nie mając!