Zielone ściganie na koniec sezonu. Mimo braku formy pojechałem przepalić płuca. Lekko nie było - tętno wysokie (max. 184), podłoże ekstremalnie śliskie i w efekcie dubel znacznie szybciej niż by się chciało.
A potem zamknięcie sezonu przy ognisku .
Dane z samego ścigania (bez dojazdu):
dystans: 9,64km, czas: 0:41:37, HRavg: 167, przewyższenie: 246m, Wynik
Piękna, ciepła jesienna aura poniosła nas w pobliskie wzniesienia Beskidu Małego. Szlakiem z Zembrzyc, przez Żmijową docieramy do Krzeszowa, skąd dalej tym samym szlakiem zdobywamy Leskowiec.
Za nim kontynuujemy jazdę aż do napotkania zielonego szlaku, który przez Targoszów sprowadza nas na powrót do Krzeszowa. Stąd już tylko szybki zjazd asfaltem przez Tarnawę na miejsce startu.
Popołudniowa wycieczka z elementami ekspolracji. Niby nie daleko, a niektórymi drogami jechaliśmy pierwszy raz. Trzeba było się tylko nieco sprężyć, żeby zdążyć przed zmrokiem.
Zasadniczo, to planowałem rozpocząć jakieś krótkie biegi już znacznie wcześniej, kontuzja jednak wyraźnie opóźniła te plany. Nie ma jednak co zwlekać i trzeba brać się za siebie. A po drodze przy okazji dokupiłem taśmę na obręcz do zimówki, bo coś zaczęło mi w niej eksterminować dętki dziurami od wewnątrz!
Tradycyjnie rozjazd po zawodach. Szedł dziś wyjątkowo ciężko, niezbyt miałem siłę na kręcenie. Upatruję dwóch przyczyn takiego stanu – raz, że nie jest już tak ciepło, a dwa, że spadek formy widoczny jest też w spadku regeneracji po zawodach.
Do startu podszedłem na luzie, przynajmniej w kwestii wyniku sportowego. To co się liczyło, to czy naderwany dwa miesiące temu mięsień łydki poradzi sobie z obciążeniami na górskiej trasie.
Liczyłem, że zostało mi jeszcze na tyle formy, by spróbować przejechać maraton w towarzystwie Karoliny – okazało się to jednak bardzo dużym przeliczeniem i skończyłem daleko, daleko za nią.
Na trasie testowałem też nowe opony na błoto: Specialized Storm Control 29x2.0, które szczęśliwie w tym sezonie do tej pory nie były potrzebne. Trzymały całkiem sensownie, choć nie dawały aż takiego wrażenia jazdy jak po szynach jak Hutchinson Toro, których używałem jeszcze w 26-stce. Inna sprawa, że po minięciu szczytu Ochodzitej niezbyt już miały gdzie się wykazać, bo większość trasy, nietypowo jak na ten cykl, biegła asfaltami.
Na trasie udało mi się podjechać wszystkie strome ścianki i choć towarzyszył mi lekki strach o łydkę, to na szczęście nie poczułem charakterystycznego nieprzyjemnego uczuciu ukłucia (podobnego nieco do bólu przy skurczu) – zatem jest nieźle. Co prawda forma poleciała, ale jest możliwość czystego startu w kolejny sezon . A uzyskany wynik to można wspomnieć tylko dla formalności…