Wyjazd w teren, ale na zupełnego luzaka. No prawie. Bo psychicznie bardzo nastawiłem się na przejechanie dwóch trudnych elementów, do których do tej pory nie mogłem się przełamać, ale czułem, że są w moim zasięgu, a trzeba jedynie przełamać blokadę.
I udało się! W obu miejscach, po dwóch „spalonych” podejściach (aczkolwiek pozwalających na upewnienie się co do właściwego toru najazdu i przejazdu), 3-cie było z sukcesem. Ale czad .
Pogoda na dzisiejsze IC zafundowała pierwszą w tym roku jazdę na krótko, aczkolwiek pod mocny wiatr (przez pierwszą połowę). Poskutkowało to bardzo spokojnym dojazdem do podjazdu w Sance (w peletonie w miarę spokojnie leciało się ~27km/h, na przodzie na taką prędkość było bardzo ciężko zapracować). Również sam podjazd odbywał się spokojniejszym niż zwykle tempem. Nie przeszkodziło mi to jednak zachować tradycji i pod koniec zacząłem odpadać (i to mimo – albo właśnie dlatego – że tętno przekroczyło 180bpm). Szczęśliwie przy pomocy innych odpadających udało się „na rzęsach” dociągnąć do głównej grupy.
Mocna selekcja poszła na podjeździe przy Blachoprofilu – nie dość, że rozjechały się grupy mega/giga, to jeszcze w związku z mocnym zaciągnięciem przodu nastąpiło ich poszatkowanie. Ja zgodnie z planem wybrałem krótszy dystans i sporo się nawalczyłem, by tam również dogonić uciekający przód.
Moment na lekkie wypłukanie kwasu z mięśni i już zaczyna się podjazd przy Zalasie. Od razu czuję, że nie utrzymam tempa grupy i odpuszczam, starając się jechać własnym równym, ale możliwie mocnym tempem. Wtedy też dogania i wyprzedza mnie Karo. Na lekkim wypłaszczeniu dociskam i końcówka podjazdu pod Sankę to już jazda na maksa na oparach tego co zostało. W grupce z Karo i jeszcze kimś powoli staramy się dogonić czołówkę.
W zmieniających się mniejszych lub większych odstępach dojeżdżamy do ostatniego zjazdu, na którym z sukcesem udaje się połączyć z przodem. Długa prosta do mety, lecą mocne zmiany (po 50-52km/h). Przychodzi kolei na moją, ale mimo że staram się jak mogę wychodzi ledwo 48-49km/h. Schodzę ze zmiany i mimo dbania o zachowanie prędkości umożliwiającej wskoczenie na koniec pociągu mam z tym duże kłopoty. Ostatni ostry zakręt, spory błąd techniczny i z luczki robi się przepaść. Nie ma opcji dogonienia rozpędzonego pociągu – odjechali . Do kreski dojeżdżam samotnie ok. 20sek. za grupą.
Z samego IC wyszło:
43,8km ze średnią 35,9km/h (Strava Personal Record), przewyższenie 521m
hravg: 159, hrmax: 183, cadavg: 89
Źle sobie policzyłem zapas uszczelniacza i starczyło tylko na jedno koło. Pomny problemów z dostępnością w Krakowie bałem się, że skończy się na jeździe w weekend na dętkach. Na szczęście okazało się, że w międzyczasie coś drgnęło do przodu i jednak w 2. mieście w Polsce da się niektóre towary kupić od ręki.
Dobrze zaopatrzonym sklepem okazał się Bikershop i co nie mniej ważne, nie miał ceny +50% względem sklepów internetowych (co przydarzyło mi się przy zakupie na szybko pakietu pressfit w lipcu 2013 w innym krakowskim sklepie), wręcz przeciwnie – oferował produkt w identycznej, korzystnej cenie (a odpadła wysyłka).
A po zakupach rozjazd do Tyńca wraz z przypadkowo spotkanym Markiem.
Czyli nogi miały rege, a reszta siłownię. Myślałem, że bez ćwiczeń na nogi wyjdzie szybciej, ale tu dołożenie jakieś ćwiczenia i tam i wyszło tyle samo (1h35).
Na plus, bo dołączyłem też na powrót (bo wypadła przerwa) ćwiczenia na core stability: 18x30/30 . Na minus, bo już część wypracowanej zimą stabilności uleciała .
Z rana krótki wyjazd na obowiązki, a popołudniu „przyjemności”… a może bardziej eksperymenty – długaśna tempówka. Noga złapała nieco świeżości i jechało się całkiem fajnie. Nadal nie złapała jednak mocy, więc też nieco wolno .
Po powrocie to zaliczyłem niezłego zgona, o zakwszeniu nóg nie wspominając.
Po dniu przerwy rower już nie aż taki straszny. Dla odmiany żołądek męczy od wyjazdu i ledwo mam siłę kręcić. Puścił dopiero po 2h jazdy. Ale że nie bardzo akceptował płyny czy przegryzki, to fali energii też nie było. Wstyd tak kurcze cały wyjazd na kole Karo, ale nie wiem jak można mieć tak wysoko strefy .
Uda nadal tak zmęczone, że na samą myśl o rowerze uciekają gdzie pieprz rośnie . Pogoda też nie zachęca, więc jedynym sensownym wyborem jest dzień regeneracji .
Pogoda wybitnie nie-wiosenna, ale przynajmniej nie pada. Wybraliśmy się na wspólną tempówkę, ale zdaje się, że przez ogólne zajeżdżenie i zmęczenie nóg nie byłem nawet w stanie dobrze utrzymać się na kole . Już w czasie tempówki miałem podejrzenia, że może skończyć się bombą i nie pomyliłem się. Mimo skrócenia i zwolnienia do strefy tlenowej złapał mnie niezły zgon. A w udach to generalnie jeden kwas.