Siłownia w plenerze – trening podjazdów. Wahałem się między 4x krócej lub 3x dłużej. Okazało się jednak, że pokonanie odcinka od początku kostki do pasów jest na tyle czasochłonne, że rozważać można tylko 3x czy 4x dłuższy podjazd . Pusta noga, zmęczenie i pogorszenie czasu przy 3-cim powtórzeniu dały odpowiedź, że tyle na dzisiaj wystarczy. Do domu dojechałem łapiąc niezłą bombę i do wieczora nie odżyłem .
Zabolało bardziej niż bym się spodziewał.
Tym razem zeszło 1h23. Zarówno wykroki z hantlami jak i przysiady ze sztangą trwały dziś nieco dłużej niż zwykle przez istotne braki siły (podobnie jak w niedzielę czułem watę w nogach) . O dziwo aż takiego osłabienia nie było w przypadku ćwiczeń na plecy i ręce.
Po wszystkim tradycyjnie rozjazd (tutaj też było całkiem ok).
Przerwa na chorobę zepsuła zupełnie statystykę treningową za luty . Ale co było, nie wróci, pora zadbać o marcowe cyferki .
Dziś, dla odmiany od zeszłej niedzieli, słońca na trasie było znacznie więcej niż w prognozie . A i powietrze na Jurze jakby lepsze niż pod Krakowem.
Przywiewało chwilami całkiem konkretnie, ale miałem szczęście jakieś dwie trzecie trasy korzystać z przyjaznego koła. Potem Karo poleciała wykręcić pierwszą tegoroczną setkę, a ja nie chcąc przeginać na pierwszym wyjeździe – zwłaszcza, że nogi kręciły się za szczególnie – zawróciłem do domu.
Bez zwolnienia lekarskiego się nie obyło – trzy dni, to nie miałem sił totalnie na nic, a kolejne dwa też wciąż jeszcze kaszlałem i korzystałem z możliwości wyleżenia choróbska.
Dzisiaj rozważałem jakąś przebieżkę, ale ostatecznie wygrało lenistwo – nie czułem się też jeszcze tak na 100% gotów do aktywności sportowej.
Od wczorajszego wieczora coś mi się pokasłuje, tętno spoczynkowe z rana póki co w normie, więc zostaję przy planie przejechania z Karo pętli starego IC biegnącego na południe.
Pierwsze zapowiedzi słonecznego weekendu okazały się niestety niebyłe i po ok. godzinie jazdy całe niebo zasnuwają chmury z późniejszych prognoz.
Z każdym kolejnym wzniesieniem kręci mi się coraz słabiej. Coraz częściej tętno wyskakuje ponad strefę tlenową, choć Karolina mówi, że jedzie cały czas tak samo. Być może odpowiedzią na to może być wieczór, gdy czuję już, że rozkłada mnie konkretnie – na tyle, że pod znakiem zapytania staje pójście kolejnego dnia do pracy…
Spore roszady planów w ciągu dnia, ale koniec końców udało się pojechać w najcieplejszej i najładniejszej porze dnia na dokładnie takiej długości tlenik jakie były zamiary .
Mimo łagodnej zimy i braku perspektyw na załamanie pogody staram się nie zaniedbywać biegania. Raz, że daje ono możliwość pracy innym mięśniom, a to też dobra rzecz, żeby nie być tzw. wysportowanym inwalidą, a dwa, że na zawodach rowerowych czasem też zdarza się konieczność uderzenia z buta, więc może wtedy to zaprocentuje .
Pierwszy raz byłem dziś w stanie zrobić podbieg w strefie (wcześniej wyskakiwałem ponad), a na całej trasie przy zachowaniu zbliżonego tętna średniego udało się poprawić średnie tempo o 21s/km! Ciekaw jestem czy wynika to jedynie z wyższej temperatury, czy może jednak ćwiczenia na siłowni też się do tego przyczyniły?!
Tym razem zebrałem się dość późno, udało się w miarę sprawnie ogarnąć ćwiczenia (1h26). Rowerek trzeba było też zrobić na siłowni i z tym był kłopot – jedyny! spinner znów był uszkodzony (jak zwykle gdy by mi się przydał), reszta sprzętów mało sportowa, ale na ile się dało spróbowałem zrealizować plan.