Zdecydowana większość trasy to elementy pojawiające się już wcześniej na krakowskich maratonach organizowanych przez najróżniejsze firmy. Jedyną nowością jest przejazd przez lasek w pierwszą stronę i… jest to najgorszy fragment. Byłby to świetny odcinek na zawody XC lub w drodze powrotnej, ale nie na samym początku imprezy masowej rozgrywanej w dużym mieście. Gdyby zamienić ze sobą odcinki wyjazdowe i powrotne przez lasek, nie można by było mieć zastrzeżeń do trasy.
Sam objazd – przynajmniej dla mnie – był dość żwawy. Tak też się spodziewałem widząc jak łatwo zawsze wskakuję w 3. i 4. strefę. A chwilami stromsze podjazdy wymusiły również 5-tą. Było nawet za mocno jak na sobotni maraton, ale prognozy są tak złe, że poważnie rozważam odpuszczenie. Dziś się ujechałem przy fajnej pogodzie i bez konieczność reanimacji roweru i… było nawet fajniej .
Stopniowy powrót do przed-przeziębieniowych planów. Niezbyt dobrze, bo już dawno nie było żadnych podjazdów – pora to nadrobić. W planach maraton w sobotę, więc wybieram wariant tempówek na podjeździe (wyższa kadencja) w miejsce siły.
Dosyć chłodno: 12°C – wolałbym po przeziębieniu robić intensywne trening przy wyższej temperaturze, ale cóż poradzić – zostaje nie szaleć i ograniczyć się do 4 powtórzeń. Zwłaszcza, że na jutro szykuje się lepsza pogoda i żwawsza wycieczka.
W prognozie wieczorny deszcz, ale liczyłem na lekką przejażdżkę po lasku. Już po 5min jazdy okazuje się, że się przeliczyłem, a kolejne dwie minuty dobitnie to potwierdzają. Po przeczekaniu oberwania chmury szybki powrót w krótkiej luce, by za chwilę oglądać za oknem regularną ulewę.
Po ustaniu opadu pozostaje realizacja planu B i wybieram się na truchcik. Były zakusy na dłuższy, ale ostatnio niemal nie biegałem, więc byłoby to proszeniem się o kontuzję.
Wczorajsza lampa kusiła do jazdy, ale niechęć do zebrania się potraktowałem jako sygnał od organizmu, że jeszcze nie pora. Zakupiłem więc jedynie łatkę do opon i naprawiłem skutki ostatniej jazdy po lasku.
Dziś już chęć do jazdy była większa i wybrałem się z Karo na rozjazd. Zamiast zamówionej lampy było słońce zza dosyć gęsto rozrzuconych chmur. Przy niskiej intensywności jechało się ok, ale jakiekolwiek mocniejsze depnięcie odczuwałem jakbym był po nie wiem jak ciężkich zawodach. Czyli wczorajsza decyzja była dobra, bo nawet dziś nie jest jeszcze w 100% po przeziębieniu.
…planów treningowych. Na ich miejsce kichanie i ogólne rozbicie. Jednak zimny maraton swoje piętno odcisnął. Czułem się po nim stosunkowo dobrze i możliwe że przez to nie zapewniłem organizmowi dość regeneracji.
Trochę ćwiczeń siłowych (1h16), ale z pominięciem nóg. Dla nich była przebieżka po .
Niepokojące jest natomiast utrzymujące się cały dzień mimo różnych zabiegów drapanie w gardle.
Zgodnie z prognozami od rana zimno, a w ostatnich minutach przed startem zaczyna padać deszcz. Mam lekkie obawy o grubość założonych ciuchów – wiem że sprawdzą się w tej temperaturze na sucho, może w lekkiej mżawce, jeśli jednak opad przybierze na sile, to może być kiepsko…
Druga połowa kwietnia, a tu znów trzeba wygrzebywać zimowe ciuchy, za oknem ledwo 5° i chwilami sypie krupa śniegowa. Lekka przejażdżka w towarzystwie RB. Testuję rower w konfiguracji startowej (ups, zapomniałem zważyć), co pozwala wyłapać jeszcze drobiazgi do poprawy przed jutrzejszym wyścigiem (wsuwająca się sztyca, przyzwyczajenie do ciśnienia w oponach bezdętkowych). Przy okazji utrwalam sobie przejazdy przez niedawno opanowane fragmenty (oraz takie przejeżdżane już dłużej).
Na koniec ostatniego zjazdu nagle słyszę psssss. Mleczko uszczelniło, ale czeka jeszcze dodatkowa praca przed zawodami.