No i masz ci los — za oknem słońce, a mnie złapało jakieś choróbsko . Nie wiem czy dobrze zrobiłem, ale mimo wszystko wsiadłem na trenażer, na 1,5h (z dwóch planowanych). Jechało się nawet dobrze, choć pod koniec już mnie zdrowo odcięło.
Podsumowanie tygodnia
Miał być tydzień regeneracyjny i był. Przez przeziębienie wyszło tylko 6,1 (z planowanych 6,5h) treningu. No i na razie nie wiem co będzie z kolejnym tygodniem. Mam nadzieję, że jakoś się organizm weźmie i pozbiera, bo póki co nie widzę szans na realizację jakiś mocniejszych treningów.
Gdybym miał napisać ten wpis na początku dzisiejszego kręcenia, to w zasadzie cały nadawałby się do cenzury . Na szczęście – parafrazując – sport łagodzi obyczaje, więc wpis pojawia się wraz z treścią.
W planie na dzisiaj był jakiś ciekawszy trening, ale niestety dopadło mnie przeziębienie, więc skończyło się na wypacaniu zarazków.
Jakby tego było mało to „trenażerowy zestaw kina domowego” zastrajkował, a awaryjny też nie chciał odpalić — trzeba było zadowolić się samą muzyką. Ostatecznie może to i lepiej, bo dzisiaj kręcenie ciężko szło, a na tym samym obciążeniu tętno chodziło sobie góra-dół nawet o 10 uderzeń.
Teoretycznie dziś ostatni dzień pod znakiem wodnika (21.01- 18.02). W praktyce najbliższe dni zapowiadają się jednak pod tym znakiem — wreszcie przyszła odwilż. Chlapaliśmy się więc z Magdą na pętelce przez Morawicę.
Jeszcze trochę takiej zimy i nie będzie czym solić frytek . Dziś ulice albo spływały solą, albo były pod śniegiem. Do Kryspinowa dominowała opcja pierwsza, a dalej druga (zrobiłem sobie wycieczkę do Czułowa).
Podsumowanie tygodnia
Ponownie udało się zrealizować 101% (tym razem z zaplanowanych 12h). Ciekawa rzecz to zmęczenie po… dniu odpoczynku. Ale przed nim też, a dziś już nie, więc nie wiem ki czort.
Warunki na polu zamiast się poprawiać to tylko się pogarszają . W związku z tym dziś sport był przed telewizorem.
Zacząłem ze skoczkami narciarskimi. Duet Adam Małysz i Hannu Lepistoe pięknie pokazali co to znaczy trafić ze szczytem formy.
Następni byli panczeniści w biegu na 5000m (tutaj pojawił się nasz reprezentant Sławomir Chmura, skończył 16.).
W końcówce treningu towarzyszył mi biathlonowy sprint kobiet na 7,5km (gdzie występowały 4 nasze reprezentantki, ale niestety 3 psuło drugie strzelanie).
Choć dziś trening po dniu regeneracyjnym, to jakoś brakowało świeżości. W związku z tym po rozgrzewce tylko po 6 razy powtórzyłem kadencję maksymalna i izolowanie nóg. Mały sukces jest taki, że wszystkie izolowania były po 45sek. W kadencji średnio (tzn. maksymalna z 5sek.: 195, a z 30sek.: 167.
Ale bez czego
Dziś, po przepracowaniu 42 dni w końcu nie było w planie zestawu ćwiczeń A6W. Od początku stycznia do wczoraj były codzienną rutyną. A teraz są już za mną .
Nie całkiem zablokowane, bo rozsądniejsze było korzystanie z dwóch sąsiednich przełożeń. Nawet fajnie się dziś kręciło (pewnie po wczorajszym wolnym dniu).
Po wczorajszym wymarznięciu ani myślałem wystawiać dziś nos na pole. Mimo, że kroiło się dłuższe kręcenie, to stwierdziłem, że dam radę. I dałem. Muszę przyznać, że już powyżej 2h zaczęło być ciężko. Nawet nie chodziło o sam fakt siedzenia na trenażerze, tylko zwyczajnie, fizycznie, byłem już zmęczony.
Pamiętałem, że rekord czasowy jazdy na trenażerze miałem 2,5h, ale nie spodziewałem się, że było to 3 lata temu. Dokładnie 3!: 7.02.2007 kręciłem tak samo długo.
Podsumowanie tygodnia
Ten tydzień był… dziwny. W skrócie: 2 wolne dni, dużo tlenówek, trening techniki zamiast kadencji. Muszę przyznać, że w końcówce tygodnia odczuwałem już zmęczenie, ale jak się leniło na początku tygodnia, to nie było potem zmiłuj się. Realizacja planu 101% .
Dziś ja sprawdzałem formę Mikiego . Twierdził, że jest dętka, a jedynie chwilami po płaskim lekko odstawał. Może i jeżdżąc tylko po mieście, jakoś specjalnie nie trenował, ale jednak coś tam mu to dało. A pod górę i tak był ode mnie szybszy… Jak on to robi?!
Warunki dziś były dramatyczne. W pierwszą stronę jechało się fajnie, ale w pewnym momencie stwierdziłem, że coś za fajnie. Na pytanie jak szybko jedziemy, Miki mówi mi, że prawie 30km/h. W tym momencie stało się oczywiste, że pcha nas mocny wiatr. Szybciej niż to było planowane zawróciliśmy w stronę Krakowa. Po zmianie kierunku jazdy od razu stanęliśmy twarzą w twarz ze ścianą lodowatego wiatru. Powoli się przez nią przebijając, coraz dobitniej dawał się odczuć dyskomfort dłoni i twarzy, ale jakoś udało się doczłapać do domu, choć z trochę krótszym czasem treningu niż początkowo zakładany.