Mróz za oknem (-10°C) jakoś mnie póki co odstrasza od wychodzenia na
zewnątrz. Jak mi się znudzi trenażer to i tak spróbuję, ale na razie nie
czułem się dostatecznie zmotywowany . Pokręciłem więc w domu. A skoro
już byłem rozruszany, to na koniec machnąłem jeszcze parę przysiadów.
W związku z zaobserwowanym przy dłuższych treningach na trenażerze
dryfcie tętna1
mierzyłem dziś, w regularnych odstępach czasu, temperaturę w pokoju.
Podejrzenie o jej stopniowe wzrastanie okazało się nieuzasadnione, zatem
przyczyn należy szukać gdzie indziej (ilość tlenu?, wilgotność?).
1) stopniowy wzrost tętna
w czasie ćwiczenia pomimo utrzymywania tego samego obciążenia
… i lipa z treningiem. Zamiast kręcić to popijam . Zagadnienie
dokończenia projektu okazało się być bardziej zajmujące niż początkowo się
wydawało. Przy stosowaniu nowych narzędzi, na proste rzeczy poświęca się
czasem sporo czasu.
Podsumowanie tygodnia
Tydzień zakończony niestety na sporym minusie. Z planowanych 8.5h udało
się zrealizować jedynie 5.5h. Nadrabiania na chwilę obecną nie będzie.
Jak poprawi się pogoda, to pewnie jakieś dodatkowe godziny „same” wpadną.
Ciężko powiedzieć, co obecnie jest terenem, a co nie. W sumie bardziej
męczy jazda po nieodśnieżonej ścieżce do toru kajakowego niż po gładko
odśnieżonych alejkach koło zoo.
Uruchomiłem w zimówce młynek. Wcześniej nie dawało się go wrzucić. Z racji
że winnym był za krótki pakiet, to od dziś jeżdżę też na nowiutkim pakiecie
Aj-love-you (czyt. Alivio). W terenie ciężko było jednak utrzymać równe tempo,
bo brakowało mi odwagi na zjazdach. Na szosie z kolei jest dramatycznie
zimno — tak źle i tak nie dobrze. Niech już przyjdzie odwilż…
Od rana, mocniej lub słabiej ale nieustająco padał śnieg. Droga
szybko pokryła się równą warstwą, a grubość śniegu na chodnikach
niebiezpiecznie urosła. Wybieranie się w taką pogodę na szosę nie było by zbyt
bezpieczne, więc jedyne co wchodziło w rachubę to ścieżka rowerowa do toru
kajakowego. Wczoraj była nieprzejezdna, więc ciężko było zgadnąć w jakim stanie
będzie dzisiaj.
W planie była ścieżka rowerowa do Tyńca, jednak w związku z wczorajszym
wieczornym opadem deszczu i nocnym przymrozkiem oraz dzisiejszą odwilżą
ciężko było utrzymać się w strefie tlenowej po roztapiającym się śniegu
nawet jadąc 5km/h.
Ostatecznie pojechaliśmy z Dawidem mokrą, ale czarną szosą do Skawiny.
Tam nasze drogi się rozeszły, ja wróciłem tą samą trasą, a on tak by mieć
bliżej do siebie.
Przy okazji Dawid przekonał się, że wcale nie jest taki oporny na trening
jak by mu się wydawało, a dwa miesiące trenowania lub nie, to olbrzymia
przepaść.
Dziś coś ciężko szło mi zebranie się na trening. Jak zobaczyłem
że znów sypie śnieg, to całkiem odechciało mi się iść na rower. Na rolkę na
planowane 2h też ciężko było się przemóc. Ostatecznie przypomniałem sobie,
że jest dopiero styczeń i można by jeszcze pójść potruchtać.
W pierwszy dzień świąt truchtałem godzinkę i nie zrobiło to na mnie
większego wrażenia. Stwierdziłem więc: co za problem zrobić dwa razy tyle.
Okazało się, że jest to problem. Sponiewierałem się strasznie i ledwo
dowlokłem się do domu .
Stwierdziłem, że ilość śniegu nie przekroczyła jeszcze masy krytycznej.
Wsiadłem więc na rower i by nie jechać po śliskich ulicach ochlapywany przez
auto wybrałem ścieżkę rowerową do toru kajakowego.
Śniegu trochę było, więc aby nie przekraczać strefy jechałem dość wolno.
Niedaleko przed torem usłyszałem nagle tuż siebie rower. Obracam się, a tu
Robert (RB). Dalszą drogę na tor i z powrotem pokonaliśmy więc wspólnie.
Muszę przyznać, że przełajówka Roberta sprawowała się naprawdę dobrze w tych
warunkach.