Halny niemal idealnie trafił w weekend, przewiał cały smog i podgrzał powietrze. Nie zostało nic jak wykorzystać to na jakiś wreszcie nieco dłuższy wyjazd. Co prawda pojechałem „na świadka”, ale i tak (a może właśnie dlatego) zmęczyłem się odpowiednio.
Ciężko mówić o lenistwie, bo dopadła mnie taka niemoc, że nie było żadnej opcji na trening. Pocieszam się, że ponoć forma rośnie w czasie wypoczynku, więc dziś po pracy dodatkowe 2h snu .
A jutro już z góry wiem, że sport nie mieści się w harmonogramie, więc zostaje poczekać na weekend – warunki mają być pierwszorzędne!
Ponoć nie wskazane jest łączenie ćwiczeń na drążku i pompek, bo częścią wspólną obu tych ćwiczeń jest obciążenie ramion. W poniedziałek i tak już w rękach nie miałem siły, więc dziś tylko uzupełnienie o pompki (i przy okazji brzuszki), a potem relaks na saunie .
Z jednej strony kusiło mnie dziś na dychę, a z drugiej po wczorajszym męczeniu mięśni nie chciałem ryzykować jakiejś kontuzji. Ostatecznie zostałem przy 8km. W kontekście ostatnich przebieżek wyszło całkiem żwawo (choć generalnie nadal cienko).
Wczoraj był dzień serwisowo-załatwieniowy, co wewnętrzny leniuszek wykorzystał do przechylenia szali na swoją korzyść w efekcie czego treningu nie było.
Smog dalej na wysokim poziomie (coś 170% normy PM10 i 260% PM2,5), biorę więc na pierwsze testy rowerowe maskę antysmogową. Swój debiut w tym sezonie miała również zimówka.
Co do maski, to jechało się jako tako. Podobnie jak i przy bieganiu konieczne było niestety regularne robienie przerw na smarkanie. Nie wątpliwie jednak były miejsca gdzie po zdjęciu maski wprost uderzał fetor spalenizny. I drugi problem, o którym już słyszałem wcześniej, to zmniejszenie przepuszczalności filtra po nawilgnięciu. Do ok. 40min jazdy jest dosyć ok (na tyle, na ile może być w masce — ok to by było żyć w czystym środowisku), do 1h5min dałem radę, ale było już mniej komfortowo i spadł próg tętna do którego nadążałem z oddechem, po czym maskę zdjąłem i założyłem dopiero na końcówkę jazdy: przejazd przez miasto, gdy bez maski zaczęło być dość nie miło.
Dzisiejsze normy zapylenia (180% PM10, 270% PM2,5) były dobrą okazją do przetestowania świeżo nabytej maski antysmogowej. Nie ma co ściemniać – bieganie w niej to nic przyjemnego, ale pozostaje wierzyć, że przynajmniej jest zdrowsze. Nie wątpliwie drapania w gardle po biegu nie było!
Tempo mogło by być lepsze, ale utylizacja kataru z założoną maską jest nieco bardziej skomplikowana i wpłynęła negatywnie na końcowy rezultat…
A po bieganiu dopiero dziś braki ze środy (czyli pompki i brzuszki), bo wczoraj żołądek jakiś taki nie w sosie był i nie chciałem go już dodatkowo drażnić .
Po wczorajszym wymrożeniu tyłka dziś zbrakło siły ciała i ducha aby ponownie wybrać się na pole. Na gimnastykę pod dachem w sumie zresztą też . Wieczorne wyrzuty sumienia poskutkowały tylko kwadransem „ławeczek”.
Podsumowanie listopada
Jest nad czym pracować: łącznie tylko 16h i to z nisko-intensywnymi aktywnościami około-sportowymi. Jakby nie choroba, to byłoby lepiej niż w październiku, a tak to nieco brakło .
Pierwsze przymrozki w połączeniu z mocniejszymi podmuchami wiatru kąsały nieprzyjemnie podczas treningu. Nie zważając jednak na to udało się zrobić drugą w tym tygodniu dyszkę. Fajnie i nie – to wciąż za mało w kontekście całego tygodnia, aby powrócić do dawnej dyspozycji…
Wczoraj był dzień na leczenie zakwasów, bo byłem trochę starmoszony po niedzielnych wieczornych ławeczkach + poniedziałkowym bieganiu.
Za to dziś dla odmiany był dzień kolekcjonowania zakwasów .